Film na weekend - ZDJĘCIE W GODZINĘ #16

Są takie filmy, które za każdym razem poruszają równie mocno. I są aktorzy, od których nie można oczu oderwać, na których patrzy się wciąż i wciąż nie mogąc się nasycić. Szczególnie, gdy grają role mocne, charakterystyczne i... psychologiczne. Robin Williams, zmarły niedawno, a niezwykle ceniony hollywoodzki aktor, włożył w rolę Sy ten pierwiastek, dzięki któremu "Zdjęcie w godzinę"  ma ogromną moc oddziaływania na widza. 


Reżyseria i scenariusz: Mark Romanek

Sy jest pracownikiem punktu fotograficznego w markecie. Zajmuje się wywoływaniem zdjęć. Choć punkt fotograficzny stał się dzięki niemu najlepszy w mieście to w życiu osobistym Sy nie radzi sobie już tak dobrze - jest niezwykle samotny. Tak samotny, że przywiązuje się do swoich klientów snując wizje, w których staje się członkiem ich rodziny. Coraz bardziej brnie w ułudę wymyślonego świata zaniedbując pracę, co przysparza mu sporych kłopotów.

"Zdjęcia rodzinne przedstawiają uśmiechy, narodziny, śluby,wakacje, dziecięce przyjęcia urodzinowe. Ludzie uwieczniają na nich szczęśliwe chwile. Ktoś, kto by zajrzał do naszych albumów powiedziałby, że nasze życie jest radosne i spokojne, bez żadnych dramatów. Nikt nie fotografuje tego o czym chciałby zapomnieć".


"Moi klienci na pewno o tym nie myślą, ale te zdjęcia są jak przystanki w gonitwie czasu. Naciskasz spust migawki i czas się zatrzymuje - choćby na mgnienie oka. Jeżeli te obrazki powiedzą coś przyszłym pokoleniom to: byłym tu, istniałem, byłem młody, szczęśliwy, kogoś na tym świecie obchodziłem na tyle, ze zrobił mi zdjęcie".

Jest to film o bezdennej samotności, o człowieku, który żyje wśród ludzi a jest kompletnie osamotniony. To samotność być może sprawiła, że stał się trochę anormalny. Ale nie jest to kino wyłącznie przegadane i smętne. Wręcz przeciwnie - to thriller. Sy odkrywa, że "jego" idealna rodzina, ma pewną skazę w roli niewdzięcznego ojca i męża, więc postanawia wymierzyć sprawiedliwość. Jest tu akcja, która trzyma w napięciu. Naprawdę, to doskonale wyważone kino.

"Od ponad 20 lat pracuję na minilabie. Uważam, że to poważna sprawa. Co poza bliskimi i zwierzętami ludzie chcą ocalić z pożaru? Rodzinne albumy! 
Niektórzy uważają, że to robota dla kasjera, że piękne odbitki może zrobić byle idiota po dwugodzinnym przeszkoleniu, ale jak zwykle to nie jest tak jak się wydaje. Widziałem co wciskają ludziom w innych punktach - z nalotem, za jasne, za ciemne - żadnego szacunku dla klienta. Ja pracuje nad zdjęciami jakby były moje własne".

"Zdjęcie w godzinę" poetycko prezentuje też moment wywoływania zdjęć oraz magię, która płynie z odbitek. Z żalem stwierdzam, że w czasach analogowych, każdy - dosłownie każdy - musiał wywoływać zdjęcia i stawał się posiadaczem odbitek - a w dzisiejszych czasach stajemy się posiadaczami plików zdjęciowych na komputerze. Tak naprawdę nie mamy zdjęć, bo to nie są zdjęcia. Prawdziwe zdjęcie jest na papierze. Niech jest wywołane w tanim fotolabie, ale to właśnie jest zdjęcie. Zdjęcie trzymamy w albumie lub najlepiej w ramce. I takie zdjęcie przeżyje nas. Takie zdjęcie mamy zawsze pod ręką i możemy je oglądać. Wiem, jak łatwo jest zapomnieć o tej jakże prawdziwej duszy fotografii, bo sama zapomniałam na długi czas, że zdjęcia trzeba drukować, lecz w końcu przełamałam się i teraz drukuję coraz więcej, a efekty mojej pracy umieszczam w ramkach. Udekoruję ścianę zdjęciami, bo na kominku już brakuje miejsca - każdy kto przychodzi do mojego domu kieruje się w prost do kominka i ogląda fotografie. Za x lat, kiedy mój komputer będzie historią zmytą z powierzchni ziemi, moje zdjęcia będą nadal żyły, nawet kiedy mnie już nie będzie - czy to samo można powiedzieć o plikach cyfrowych?

"Mało kto fotografuje drobiazgi: zużyte opatrunki, pracownika stacji benzynowej, osę na galaretce. To te zdjęcia mówią prawdę o naszym życiu - a ludzie ich nie robią".


"Ja tylko robiłem zdjęcia"

Zapraszam do seansu i podzielcie się Waszym zdaniem na temat tego filmu :)

Komentarze

  1. Dla mnie jest to jak na razie najlepszy film, jaki w życiu widziałam, wygrywa nawet z "Listonosz dzwoni dwa razy" 81, "Lolitą" 97 i "Skórą, w której żyję". Majstersztyk. Chciałabym poznać reżysera i jednoczesnego scenarzystę tego filmu, musi być niesamowitym człowiekiem z niespotykanym pokładem empatii.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty